wtorek, 15 grudnia 2015

Narkobaronowie z Wybrzeża Kości Słoniowej

       W początkowej fazie tekst ów zaczynał się następująco:
„W życiu każdego człowieka pojawia się moment, kiedy człowiek ten postanawia zostać narkobaronem.”
A wszystko za sprawą serialu, który choć od miesiąca chodził za mną wykrzykując „Dokończ mnie!”, to nie oznacza to, że jest nudny i stąd opieszałość w oglądaniu. Z opinii świadków bowiem wiem, że Narcosa można zacząć i skończyć w ten sam dzień. Nie dlatego, że jest krótki (bo to dopiero pierwszy sezon, bo dziesięć odcinków), a godny polecenia. Za co (za ten nic nie znaczący frazes, jak wartka akcja i trzymanie w napięciu) wyśmiałby mnie każdy filmoznawca. Na szczęście w dobie Internetu filmoznawcą jest każdy, co za tym idzie – filmoznawców nie ma. Toteż ujdzie mi to na sucho. Wracając: W początkowej fazie tekst ten miał być kinowo-filmow-jakiś. A kończy się na tym, że rozwodzę się nad pochodzeniem Iworyjczyków.
      Co do mieszkańców Wybrzeża Kości Słoniowej. Wszystko za sprawą Wybranka Mego Serca, który usilnie swego czasu twierdził, że rano mogę się co najmniej wymalować. I tak gorliwie mi to wypominał i wmawiał (jakoby było jedyną i poprawną formą), że coś huknęło, palnęło i pękło. W ruch poszedł słownik PWN i od tej pory wymalować mogę mu co najwyżej ścianę. Dzięki czemu spokojnie wróciłam do porannego malowania twarzy, żeby nie straszyć ludzi niepomalowaniem i tym, że znów będę chciała robić remont. Ponoć nadgorliwość gorsza od faszyzmu. Obojętność od katolicyzmu. A ostracyzm od endogamii.
      Natomiast Farerowie nie mają nic wspólnego ze stopniami Fahrenheita. Z jego stopami, czy farelką, z którą to mi się skojarzyli – też nie. Za to z Wyspami Owczymi, z którymi z kolei mi się nie skojarzyli.
      Farerzy (czy Farerczycy), Saotomejczycy i inni Lankijczycy. Gdyby ktoś nie miał zielonego pojęcia o czy mowa, odsyłam do vloga Mówiąc Inaczej. Czemu? Bo tak. I nie, że bo tak i przysłowiowy chuj, tylko: bo tak zleciało mi całe południe i pół popołudnia. Od malowania po słowa trudne. Albo za trudne uważane (przynajmniej przez zwykłego Janusza Andrzeja Nowaka-Kozaka). I od malowania do resentymentu do Wybranka Mojego Serca. Bo przy resentymencie doszło do retrospekcji z rana. Coś we mnie hukło i palło. I zamkłam laptopa.
      Co do Wybranka Serca Mego. Wybranek. On. Jak Dam Serca (jak da, to da). Czy Luby innych narządów (w tym rozrodczych). Przyczynił się do powstania tego tekstu. W pełni więc tego świadoma - dziękuję. Bo Ogórek dzisiejszy powstał dzięki Twojemu gościnnemu udziałowi, Damie. Któryś to nad ranem tak pierdolnął częścią ruchomą drzwi, zawiasem łączoną z futryną (dalej zwaną umownie drzwiami), że poziom irytacji pozwolił mi dziś na czystą formę sarkazmu w wypowiedzi. Soczyście kisząc dalej tekst ironią. Bo to w końcu poziom odpowiedni, by pisać.
Reasumując: Coś w nim z rana pękło. Że zamkł drzwi. Aż hukło. On wyszł. A ja wyszłam z siebie.