środa, 23 marca 2016

Tekst dla Cosmo

      Gdyby cudem przyjęli mnie do Cosmopolitana. I gdybym cudem zgodziła się dla nich pisać. Pierwszy tekst wyglądałby pewnie podobnie. Podobnie, jak to (czy też podobnie do tego), co niezamierzenie stało się przed chwilą. Przed momentem:
Klasycznie już, usiadłam do pracy licencjackiej. Do tej, co to ją od dwóch lat piszę i bronię. Aktualnie już sama praca nawet zaczyna siebie puentować jedynie w ten sposób, że przedstawia mniej, niż autor miał na myśli, zaczynając ją pisać. Tak też. Usiadłam do licencjackiej. Skończyło się, jak zwykle zresztą, na Ogórkach. Niezamierzenie. I przed chwilą.
      Współlokatorka. Moja współlokatorka. Nie, żeby coś było z nią nie tak. Czy, żeby nasz kontakt był przez to osłabiony. W końcu kontakt ze współlokatorami, jak to kontakt ze współlokatorami – nie istnieje, toteż nie ma się co osłabiać. Wracając - ma królika. I królik ten był zaczynem czegoś wielkiego. Nieświadomie. A może i podświadomie. Narodziła się teoria króliczka. Niezamierzenie. I przed chwilą.
      I jak gdzieś kiedyś padło od Hłaski, że wielka miłość zdarza się w życiu tylko raz, a wszystko, co następuje potem, jest tylko szukaniem tej utraconej miłości. Tak króliczek jest tego symbolem. Tego, co utracone. I tego, w czym my zatraceni jesteśmy. Filozofia pogoni za króliczkiem polega na prostej regule: chcę - bo nie mam, mam – to nie chcę. W końcu nie o to chodzi, żeby króliczka złapać. Na dobrą sprawę nie chcemy go nawet dogonić. Gdzieś w głębi siebie zauważamy, że to już nie ten sam króliczek, co pięć lat temu. Tyle, że później do głosu dochodzi serce. Które pamięta tyle tylko, że trzeba było za kimś gonić. Tylko za kim tak naprawdę?
      A bieg. Bieg nie jest wcale aż tak przyjemny, jak przyjemny wydawać by się mógł. W pogoni za tą Małą Białą Wredotą na drodze staje wszystko, co tylko na drodze stać może. Toteż mniej przypomina wyścig. Bardziej Wielki Marsz z powieści Kinga. Wytrwają najtwardsi. Najsłabsi się odstrzelą. Wygra jeden na stu. Czy ilu tam ich w Wielkim Marszu było. A po wyścigu pozostaną tylko zadrapania. I wszelkiego innego rodzaju rany. Wówczas napomknąć należy o teorii plasterków.
      Skoro już oberwało nam się należycie. I wyglądamy bardziej, jak Mickey Rourke po operacjach, niż w Harym Angelu. Wtedy do rany przyłóż pozostaje plasterek. Bo w końcu wszyscy działamy schematycznie. Więc wykorzystujemy schemat miłości do króliczka, podczas spotkań z plasterkami. Mimo, że z samego założenia jednemu do drugiego daleko, to z każdym kolejnym plasterkiem, plasterek staje się króliczkiem. Tym samym wypacza teorie pogoni. Nowego króliczko-plasterka gonimy bowiem, bo wiemy, nie tyle, że go złapiemy, co że sam da się nam złapać.
      Dopiłam szklankę wina. Popatrzyłam w lewo. Popatrzyłam w prawo. Jak aktor w amerykańskim filmie. Albo aktor w Rejsie. Czy kobiety naprawdę nie mają większych problemów, niż te na okładkach Cosmo? Gdybym zgodziła się pisać dla Cosmopolitana, otwierałabym teraz kolejne już piwo. A otworzyłam dopiero pierwsze. Dziś. Kolejne podczas tej doby. Wybiła dwunasta. W południe. Niezamierzenie. I przed chwilą.