środa, 27 stycznia 2016

Bez tytułu, jak pizda

      Jak dziecko pytające jak to? po co? muszę zapytać: jak to? właśnie. A dokładniej: jak to jest? Jak to jest, do cholery, że osoba na ogół towarzyska, w miejscu, w którym nie zna nikogo, zachowuje się, jak pizda. Czytaj – najchętniej by z niego uciekła. Czy zapadła pod ziemię. Się. Toteż ucieka. Bo zapaść się jeszcze nie potrafi. Ucieka. Bo głowa ją boli. Ręka. Noga. Dupa.
      Poczucie bezpieczeństwa. Ktoś musiał mi tam zaburzyć to poczucie. A przecież już nawet Maslow o nim wspominał. Nie. Nie o tym, kto mi zaburzał. Ale o samym bezpieczeństwie. Wracając. Maslow miałby dzisiaj jakieś sto siedem lat. Więc chłopu ufam. Co prawda na czubku swojej piramidy umieścił samorealizację, nie nowy ranked w Lidze Legend, przez co ten podział wydawać może się trochę anachroniczny. Interpretować radzę zatem metaforycznie. Jak Biblię. Więc najlepiej – w ogóle.
      Idąc od dołu. Do góry. Pierwsze. Potrzeby fizjologiczne:
W tę kategorię wliczamy kolejno – sen. Długi. A najlepiej najdłuższy, jaki może tylko być tego dnia. I tak każdego następnego. Dalej - wodę. I tlen. Dosyć banalne. To tak, jakby napisać, że potrzebujemy mitochondrium. Choć do niedawna jeszcze mitochondrium zdawało mi się funkcjonować tylko w organizmach roślinnych. I dalej nie jestem przekonana, czy tak właśnie nie jest. Wracając. Następne – jedzenie. Na mieście. I na dowóz. Przede wszystkim po godzinie dwudziestej drugiej. Na koniec - potrzeby seksualne. Wiadomo.
      Potrzeby bezpieczeństwa:
Od których to wyszliśmy. Bo na początku mowa była przecież o poczuciach. Alianz. Axa ergo Hestia. Choć bardziej święty spokój. I kanapa. Łóżko. A na nim podwójny materac sprężynowy. Termofor. Zimą. Na brzuchu. Sportowe buty. Na stopach. Każdą porą. Czytaj – wygoda.
      Potrzeba miłości:
I przynależności. Tak bardzo podobają mi się te wszystkie określniki prawne: przynależnościami są rzeczy ruchome. A że ruch i sport to dla mnie jedno wielkie nieporozumienie. Bo w moim przypadku na pewno nie zdrowie. To rzeczą ruchomą wyraźnie być nie mogę. Ponadto: przynależność nie traci tego charakteru przez przemijające pozbawienie jej faktycznego związku z rzeczą główną. A jak powszechnie wiadomo przynależności pozbawiają zwłaszcza rzeczy głównej. Pozbawiają uczuć. Emocji. A nade wszystko – honoru.
      Zostaje potrzeba uznania. I potrzeba samorealizacji. Na samej górze tabeli. Czy tam piramidy. A mnie tymczasem wzywa inna. Potrzeba oglądania. Kolejnych odcinków. Serialu od USA Network. I serialu od Netflixa. Ale nie o tym. Nie o tym przecież. Bo o serialach. O filmach. O nagrodach. O tym, dlaczego Leonardo DiCaprio po raz kolejny nie dostanie Oscara - w następnym Ogórku.  

wtorek, 19 stycznia 2016

Choroba umysłowa, podłoga, spluwam

      Nie mogę spać. Nie mogę wstać. Te moje zaburzenia rytmu snu i wstawania (czy tam zespół opóźnionej fazy snu) wydają się niczym, gdy zaczynam czytać o innych. Bo to mają do siebie zimowe popołudnia, że czytam. I tak w międzyczasie tego czytania dowiaduje się, czym jest np anhedymia. I że chciałabym to mieć. Bo już sama nazwa ładnie się nazywa. Ale niestety - nie mam. Bo coś tam jeszcze zdarza mi się odczuwać. Natomiast stanowczo muszę mieć hipersomię. Bo muszę mieć też lepsze wytłumaczenie dla mojego lenistwa.
      Dalej czytam, że to nie to. I choć tak bardzo chciałam, to może jednak Zespół Kleinego-Levina? I znów wszystko prawie się zgadza. Bo i żarłoczność. I pobudzenie seksualne na przemian występujące z okresami nadmiernej senności. No i gdy wszystko mi się już tak zgadzało, okazuje się, że zespół dotyczy głównie chłopców w okresie dorastania. A ja ani jednym, ani w drugim nie jestem. Znowu zesrało się szczęśliwe rozpoznanie.
      Dalej. Trafiam, z grubej rury, na zapalenia mózgowe. I przepraszam. Bo nie powinnam, ale... parskam śmiechem. Tak, że o mało nie budzę Śpiący Obok Objaw Narkolepsji. Tak więc wirusowego zapalenia mózgu nie mam. Choć bardzo chciałabym. Zwłaszcza to końskie, japońskie albo kalifornijskie. A już na pewno: rosyjskie wiosenno-letnie.
      Kiedyś zdarzyło mi się introspekcyjnie, jak na introwertyka przystało, tego właśnie introwertyka stwierdzić u siebie. Mniejszego stopnia. Zdaje się grupy pierwszej, czy tam A. Znaczy, że flegma i życiowa pizda, ale czasem samowystarczalna, a nawet pracowita. Od razu tłumacząc słabą pamięć, bo ponoć introwertycy posługuje się tylko tą długotrwałą. W tym miejscu cofam błędnie zdiagnozowaną kiedyś sklerozę. W tym miejscu. Nie pamiętam co w tym miejscu napisać miałam.
      Kolejna zakładka. Kolejna choroba. Kolejna godzina. Zimowe popołudnie zamieniło się w noc. A ja szukam. I szukam. Myślę i myślę. Trochę jak Beata. Wracając (tu urywam nucone „Siedzę i siedzę...”). O czym to ja? Tak! Że tak w gruncie rzeczy nie jestem chora. Chyba, że chora na samą myśl o tym, co wokół. A wokół. Od rana:
Clubcard, Payback, Cashback. Master i Visa. Do tego zwyczajowo złe Wiadomości w Faktach podawanych przez Informacje. Klasyczna chała w telewizji. Czyli gówniane żarty. I bzdury, nie realia. Nieuleczalne schorzenie dwudziestego-pierwszego wieku. Przeciwbólowo rano wezmę muzykę. Jak paracetamol.