piątek, 26 lutego 2016

Dlaczego w Polsce nie ma i nie będzie nagród pokroju Oscarów?

      Bo nie ma filmów pokroju Oscarowych. Nawet tych tegorocznych. I to nie dlatego, że w Polsce nie ma reżyserów pokroju tych zagranicznych. Tylko artyzm polski ma więcej problemów na głowie. Każdy film musi w końcu się tłumaczyć i bronić przekazem poruszającym społeczne problemy. Hardcore Disco? Gówno. Bo w sumie o czym jest ten film, co?
      Wizja artystyczna w naszym mniemaniu ma mieć konkretne odniesienie do tego, co dzieje się tu i teraz. Na szczęście Smarzowski nawiązuje do tematu tzw. polskości (w jej najgorszych wydaniach). W innym razie musielibyśmy sklasyfikować go jako alkoholika. Bądź też bardziej ogólnie - patola. Interpretacje mają to do siebie, że zależą od indywidualnego stanowiska. Jak w przypadku Srpskiego Filmu. Został „zakazany”, bo (jak usilnie twierdzono) mógł promować przemoc. Tak, jakby nagle odsetek gwałtów miał wzrosnąć dwukrotnie. Mało kto zrozumiał, że na potrzeby tego filmu najpierw trzeba wyłączyć empatię, a dopiero później włączyć film. Wyłączyć sympatyzowanie z którymś z bohaterów. Co zazwyczaj podświadomie robimy, oglądając cokolwiek. A włączyć agresję. I pożądanie. Żeby zrozumieć to, co przekazane być miało. Pokazanie piękna w krzywdzie innych? Myśl zatrzymała się, gdy zobaczyłam komentarz do Srpskiego Filmu na Filmwebie:

            „Historia kochającego ojca, który jest w stanie poświęcić wiele, aby móc utrzymać rodzinę.
            Wzruszający film. Idealny na seans dla całej rodziny.”

I wybuchłam śmiechem.
      Jeżeli padło już, że Oscary, to pomówmy o Leo (jak o Kevinie). A dokładniej o Leo bez Oscara. Są bowiem dwie szkoły. Dwie teorie. Dwie opcje. Jedna z nich głosi, że tym razem Leonardo DiCaprio otrzyma Oscara. Bo akademia będzie miała już dość bólu dupy ludzi i samego DiCaprio. Druga natomiast, jak łatwo się domyślić, mówi, że Oscara nie dostanie. Bo to przecież nie nagroda Caritasu. I nikogo ból dupy (zwłaszcza samego Leo) nie obchodzi. A i tak wygra Eddie Redmayne. Za najlepszą rolę pierwszoplanową męską (albo w sumie żeńską) w Dziewczynie z portretu. W tym roku. Jak i rok temu.
      W końcu DiCaprio nie jest jedynym niedocenionym wśród amerykańskich aktorów. Dobrych aktorów bez Oscara – bez liku. Z pozdrowieniami dla: Ewana McGregora, Willa Smitha (tylko czy to aby taki dobry aktor?), Tima Rotha, Rutger Hauera i Harrisona „Solo” Forda. Czy Fiennesa i Malkovicha. Oraz kilku, którzy chociaż wciąż nie dostali statuetki, to patrząc na ich dorobek, po odbiorze, mogliby ją sobie wsadzić w dupę. Nawet na scenie. Bo już żaden Oscar, czy inny Glob, nie jest w stanie zwiększyć ich prestiżu? Rangi? Czegoś.
      Czytaj: Bill Fucking (dla tych, co oglądali Zombieland) Murray. Który Oscary Których Nie Dostał powinien dostać za Między słowami, Broken Flowers, a już na pewno za Tam wędrują bizony, gdzie wcielił się w Huntera S. Thompsona. Po filmie powstało w mojej głowie pytanie kto jest bardziej Thompsonem. Hunter czy Bill Murray w roli Huntera. Wracając. Chociażby co druga rola Murraya w filmach Wesa Andersona na Oscara zasługuje. Dalej. Edward Norton. Czyli na wstępie dwa Oscary. Za Więźnia nienawiści i Fight Club. Trzeci za Lęk pierwotny.
Na koniec. Harvey Kietel. I jego Nieoscar za najlepszą rolę męską drugoplanową. W Pulp Fiction. We Wściekłych psach i Taksówkarzu.
      Reasumując. Nagrody przyznawane przez Amerykańską Akademię Sztuki i Wiedzy Filmowej o dupę są rozbić. A nazwać można je przychylnie co najwyżej bzdurą. Z kolei my, tak bzdurnie, przyznajemy Fryderyki. Bo i tak ktoś w końcu obejrzy. Czy chociażby poczyta, kto Fryderyka dostał. Tak i ja wezmę pewnie wolne na pierwszego marca.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz